Na Koh Mak zarezerwowaliśmy sobie hotel na 7 nocy będąc jeszcze na Koh Chang. Mieliśmy wątpliwości czy nie lepiej byłoby poszukać czegoś na miejscu ale dobrze sie stało bo znowu trafiliśmy na najlepsze miejsce na wyspie :) Nie dość ze mamy piękny drewniany domeczek z super klimatycznym dużym, zacienionym gankiem to jeszcze dookoła jest wielki egzotyczny ogród pełen niesamowitych roślin. Rosną tu nawet ananasy i inne mniej popularne owoce jak np jack fruits. W ciagu dnia słychać śpiew ptaków, który brzmi zupełnie inaczej niż ten polski :) Ale mamy tez nieopodal kury i koguty które pieją dokładnie jak te polskie i o podobnych porach, co bywa uciążliwe, gdy budzi nas ich wrzask bardzo bardzo wczesnym rankiem.
W morzu niestety sa meduzy i to te parzące, o czym przekonałam sie na własnej skórze gdy jedna popatrzyła mnie lekko w nogę. Szybko wyskoczyłam z wody wiec miałam tylko takie bąbelki jakie pozostawia pokrzywa ale do morza dalej niż do kolan od tamtej pory niej wchodziłam. Jak chodzi o inne odrażające stwory widzieliśmy tez węża pelzajacego droga gdy jechaliśmy na skuterze oraz skropiona na ścieżce do toalety w barze, gdzie tajskim zwyczajem buty zostawia sie na zewnątrz. Bardzo dziękuje za nadepnicie na takiego osobnika, ale chyba mi to nie grozi bo raczej szczegółowo skanuje teren zanim postawie gdzieś stopę :) Jest tez dużo gigantycznych owadów, ale dla równowagi sa przy okazji przepiękne motyle :)
Wyspa Koh Mak już od przyjazdu do portu zaskoczyła nas czystością. Brak jest tu krętych górskich dróg pełnych ostrych zakrętów do których przyzwyczaiły nas dotychczasowe podróże po Tajlandii. Dzieki temu jazda na skuterze nie jest żadna trudnością, szczególnie ze turystów jest tu naprawdę znikoma ilośc. Ziemia ma tu charakterystyczny rudy kolor. Wyspa jest nieduża, wystarczą spokojnie dwa dni zeby ja całą zwiedzić.
Po kilku dniach zastanawialiśmy sie czy to nie za długo spędzić tu tydzień, ale jak to zwykle bywa, zadomowilismy sie tu i poczuliśmy wyjątkowy klimat tego miejsca, zaczęliśmy kojarzyć twarze turystów oraz uśmiechnięte twarze tajow.
Dla urozmaicenia zrobiliśmy sobie małą wycieczkę na pobliską wysepkę Koh Rayang oddaloną o 20 min drogi motorówką. Fale były duże wiec dzieci zamiast w wodzie bawiły się frisbee w cieniu palm . Znaleźliśmy też dużo pięknych muszelek :) w drodze powrotnej, Antek padł na łódce, wtulony oczywiście we mnie i zwinięty w klębek w nosidle.